Liberec raz jeszcze

No i pojechaliśmy zobaczyć ten Ogród Botaniczny, do którego nie dotarliśmy w kwietniu. Chyba nie straciliśmy dużo, bo przez zawirowania pogodowe Ogród nie tonął w barwach. Obejrzeliśmy ekspozycje tematyczne roślin egzotycznych. Widzieliśmy rybki. Posłuchaliśmy śpiewu ptaszków (całkiem możliwe, że to były papużki) . Wszędzie znaczki informacyjne z nazwami, ale bardziej się koncentrowaliśmy na oglądaniu niż na czytaniu, bo z czeskim u nas słabo. Dobrze, że polskich turystów sporo w świecie to i w Libercu przywykli i starają się być mili i pomocni. To też bariery językowe może istnieją, ale co to dla nas? Czego nie dopowiemy to dopokazujemy. A wracając do Ogrodu to owszem ciekawy. Można popatrzeć, pooddychać zapachami, pospacerować, posiedzieć na ławeczce. Polecamy. A jednak wyszliśmy trochę zawiedzeni, bo nie odkryliśmy jakiejś tajnej ścieżki do dużych połaci zielonych ogrodów, albo tych ogrodów jest o wiele mniej niż donoszą publikacje. Zaraz za rogiem była kafejka gdzie obowiązkowo musieliśmy dopełnić stałego rytuału jaki wyznaczył nasz Rafał. Rafał co dziennie około 11,30 pije kawę. Czeka z niecierpliwością na tę chwilę. Jest dla niego ważna. Każdy wie, że kawa wypita w dobrym towarzystwie lepiej smakuje. Może właśnie dlatego ta kawa była tak pyszna. Leniwa sobota. W końcu sprzyjająca pogoda i dookoła piękna architektura. Kawałek dalej są muzea. Jedna grupa poszła do Muzem Techniki a ci, którzy tę ekspozycję obejrzeli przy poprzedniej wizycie w Libercu, poszli do Muzeum Północnoczeskiego. To jedno z największych muzeów w Czechach. Można tam zobaczyć historyczne przedmioty użytkowe, biżuterię, szkło. Są wystawy stałe i czasowe. Wejściówka jest bezpłatna, tylko za obejrzenie panoramy okolicy z pałacowej wieży należy uiścić opłatę. Liberec jest piękny i oddalony od nas o zaledwie 50 minut jazdy samochodem. My Liberec odkrywamy po trochę, bo było już ZOO i Muzeum Techniki i Galeria Łaźnie a teraz Ogród Botaniczny i Muzeum Północnoczeskie. W drodze powrotnej wdepnęliśmy do przydrożnej karczmy Pod Kozą. Chociaż pewnie trudno uwierzyć, bo karczm już nie ma to ten lokal na pewno nie jest restauracją. Zastawa stołowa jakby z odzysku, każdy talerz i każdy widelec z innego kompletu, ale w końcu nie po to by podziwiać talerze się tam zachodzi. Miejsce słynie z pysznej golonki. Golonka świetnie przyprawiona, na którą tłumnie zjeżdżają użytkownicy samochodów, motorów, rowerów a nawet przychodzą pieszo. Ci, którzy nie przepadają za golonką też znajdą coś do zjedzenia choć karta dań krótka to treściwa. Musieliśmy trochę poczekać na nasz posiłek bo akurat tłumy głodnych przewalały się przez lokal. Podobno golonka warta była tego czekania. A potem już z pełnymi brzuchami, pojechaliśmy prosto do domu.
Jolanta Sieradzka
fot. Gabrysia, Monika, Jola i Stanisław.
 
Liberec raz jeszcze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewiń na górę